54. artystów ubarwiło Elbląg swoimi malowidłami

54. artystów ubarwiło Elbląg swoimi malowidłami
Fot. Adminstrator

Za nami druga edycja Street Artu w Elblągu. Przez trzy dni pięćdziesięcioro czworo uczestników imprezy – artystów, organizatorów i uczniów Liceum Plastycznego w Gronowie Górnym – ingerowało w miejską przestrzeń farbami, sprayem, cementem i własnym ciałem. Drugi raz to chyba jeszcze nie tradycja, ale z pewnością krok w stronę oswojenia miasta ze sztuką ulicy, która chciałaby towarzyszyć swoim odbiorcom na co dzień, a nie tylko od święta i za wykupieniem biletu, czego większość ludzi nie robi albo wcale, albo bardzo rzadko.

Wielkie miasta do Street Artu zdążyły się już przyzwyczaić. Do Elbląga rok temu ściągnęli go Aleksandra Matulewicz z LO w Gronowie Górnym i Wojtek Koykos trochę dlatego, że sami się sztuką zajmują, a trochę z podszytego zazdrością wobec metropolii lokalnego patriotyzmu: żeby było tak, jak w Warszawie, Łodzi albo Gdańsku. Street Art jest spontaniczny, tani i nie wymaga ani wielkich nazwisk, ani oswojonej z artystyczną modą publiczności. Może tylko trochę tolerancji i ciekawości świata. Poza tym podobna impreza w wielkim mieście mogłaby objąć kilka ulic albo jedną dzielnicę, natomiast ta zorganizowana przez Matulewicz i Koykosa pod patronatem Centrum Spotkań Europejskich Światowid  rozlała się prkatycznie na cały Elbląg.

Pod Katedrą Filip Gawiliński i jego uczniowie z LO w Gronowie Górnym wystawili żywe obrazy: ”Damę z łasiczką”, ”Lekcję anatomii dr. Tulpa” i Portret Małżonków Arnolfinich. W parku Mickiewicza powstało kilkanaście murali i niewielka rzeźba pomysłu Wojtka Linkiewicza z LO w Gronowie Górnym, wykonana pod kierunkiem Zbigniewa Chrostka. W centrum na ścianach kamienic malowali Adam X z grupy Masmix i Krzysztof Wróblewski. Skwer przed pomnikiem ”Ofiar Grudnia 70” pokryły chodnikowe iluzje uczennic Dominki Lewickiej i Romy Jaruszewskiej. Podążając trasą gry miejskiej, zorganizowanej przez Dagmarę Janik i Martę Karaś, można było zwiedzić pół miasta.

Wszystkie te miejsca Ola Matulewicz w trakcie trzech dni imprezy objechała busem kierowanym przez stoickiego pana Stasia kilkadziesiąt razy. Trzeba było porozwozić na miejsce sprzęt do malowania, rysowania, rzeźbienia i happeningów oraz artystów, a potem jeszcze zabierać ich na obiad, a czasem też na siusiu. Oczywiście artyści okazali się najbardziej oporni: chaotyczni, zapominalscy i niepunktualni. Nic dziwnego, że Matulewicz narzeka na chaos ”w końcu jest tu szefem” ale też natychmiast zastrzega, że w gruncie rzeczy najbardziej lubi właśnie obserwować proces twórczy, organizować pracę artystów.

Twórczy bałagan obserwowali też przechodnie, stali lokatorzy parkowych ławeczek, właściciele piesków i młodzi rodzice. Różnie z tym bywało: naturalnie najbardziej podobało się dzieciom, które bez żenady prosiły o pożyczenie farb i sprayów, żeby obok pracowicie tworzonych przez trzy dni murali w pięć minut domalować kilka liter lub ludzika.

Na wygląd polskich miast, zwłaszcza tych mniejszych, narzekają wszyscy. Na zaniedbanie, na brud, szarzyznę i odpadający tynk. Na to, że przykro na nie patrzeć i smutno po nich chodzić. Street Art ożywia tę przestrzeń i wypełnia ją czymś innym, choć czasem prowokującym. Ten aspekt z pewnością trafia do przekonania wielu mieszkańcom, choć dla niektórych sztuka na chodniku to wciąż po prostu bohomazy – także dla tych, którzy natknęli się na malujących na murach w trakcie tegorocznego Street Artu w Elblągu. Czasem nawet niebezpieczne: przeciw jednej z opiekunek uczennic LO w Gronowie Górnym, które skwer przed pomnikiem ”Ofiar Grudnia 70” pokrywały kolorową ”chodnikową iluzją” zbulwersowany przechodzień wezwał policję. Natomiast pan przyglądający się z ławki pracy uczniów Zbigniewa Chrostka nad rzeźbą w parku Mickiewicza po kilku godzinach przestraszył się, że w miejscu, gdzie rzeźba powstawała zbierają się okoliczni narkomani i teraz będą się mogli za nią chować. Nauczyciel bał się raczej, że uczniowie po prostu nie poradzą sobie z pracą, w końcu on sam, artysta z wieloletnim stażem, miał problemy z proporcjami składników do zaprawy murarskiej. Ale poradzili sobie i powstało dzieło, za którym od biedy mogą kucnąć sobie ze dwie chude osoby.

Póki co, kolorowe ryby na skwerze przed pomnikiem ocalały, i to mimo interwencji policji. Ale już z pozostałościami po zeszłorocznej edycji Street Artu bywa różnie. Karolina Siwilewicz narzeka, że po jej murale z poprzedniego roku nie zostało prawie nic: trochę odpadło wraz z tynkiem, a trochę zamalowali graficiarze. Zresztą już po pierwszym dniu tegorocznego malowania w parku Mickiewicza okoliczni kibice żalili się, że artyści zamalowali kilka ich haseł i obiecywali zemstę.

Adam X, który pokrywał ścianę kamienicy w centrum swoją ”Marchewką z groszkiem” tak długo, aż skończyła mu się zielona farba (wbrew pozorom – to ta od groszku), widzi też inne niebezpieczeństwo. Przybrało ono postać ojca bawiącego się nieopodal pracującego artysty kilkulatka, który na pytanie synka – A co ten pan maluje? – odparł pewnym tonem: – Nic nie maluje. Zamalowywuje grafitti. Adam X wolałby, żeby Street Art nie kojarzył się ludziom z akcją porządkowania zaniedbanej przestrzeni, tylko ze sztuką, która z porządkiem i czystością niewiele ma wspólnego. Jego zdaniem Street Art powinien pozostać brudny i spontaniczny, a nie dekoracyjny.

Niewątpliwie, w wielu miastach Street Art przeszedł taką właśnie ewolucję: od artystycznej partyzantki miejskiej do mniej lub bardziej lukratywnych, reprezentacyjnych, wielkoformatowych i dekoracyjnych dzieł na zamówienie samorządów i instytucji. Jaki będzie w Elblągu, to zależy od kolejnych edycji.  Oprac. AŚ Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 5355

Print Friendly, PDF & Email