30 lat w biegu - wywiad z Wiesławem Miechem

30 lat w biegu - wywiad z Wiesławem Miechem
Fot. Adminstrator

Opowiedz, jak zaczęła się twoja przygoda ze sportem?

Biegać zacząłem od 1978 roku. Praktycznie najpierw się tym bawiłem, ale kiedyś mojemu koledze Heńkowi Groszkowskiemu przydarzyła się przygoda związana z tym, że nie wydali mu paszportu. W latach 70, 80-tych, kiedy jeździło się na zawody trzeba było prosić biuro paszportowe o jego wydanie, ponieważ nikt nie mógł mieć paszportu w domu. Więc zrobiła się luka w wyjeździe z kadrą Polski na mistrzostwa Węgier w lekkiej atletyce, no i poleciałem.

Nie wiem jak to się stało, że akurat tam zdobyłem dwa srebrne medale. Wtedy biegałem krótsze dystanse 1500 i 800 metrów. Na 1500, to mi pomogli sami Niemcy, bo ich zawodnik był bardzo dobry. Warunki pogodowe były ciężkie, było gorąco jakieś 32 stopnie, Niemcy pytali mnie, czy nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ich dwóch zawodników wodą polewać. Ja powiedziałem, że ich mogą, tylko oby nie mnie. No i jak temu jednemu, który prowadził cały ten bieg, chlusnęli tą wodą, tak on stanął w miejscu. Ja to wykorzystałem i jakoś dziwnie uplasowałem się na drugiej pozycji, że tak powiem,  sposobem.

Po tym, jak wróciłem z Węgier z dwoma srebrnymi medalami, to mnie już tak zainspirowało i poczułem smak zwycięstwa, ale takiego docenienia przez innych. Ówczesny prezydent Warszawy wręczył mi syrenkę Warszawską, odznaczenie zasłużenia się dla Warszawy. Za to osiągnięcie dostałem także mieszkanie na Ursynowie m4.

Czyli na dłuższe dystanse zacząłeś biegać później?

Najpierw biegałem 1500, później 800. Kiedy wprowadzono u nas w grupie niewidomych i słabo widzących dłuższe dystanse, czyli 3000 m, to zostawiłem 800 m, przeszedłem na 1500 i 3000. Później, jak zrezygnowano z 3000, zacząłem biegać na 5000 metrów.

To tak jakby dystanse były dopasowywane ”pod Ciebie”?

No tak mogę powiedzieć – dziwnym zbiegiem okoliczności. Nie miałem tam żadnych układów w Radzie Głównej. Czasami mówili mi, żebym mniej mówił na temat naszych zgrupowań, gdzie zawodnicy ciągle narzekali: bo to sprzęt niedobry, bo to to, bo to tamto, i jedzenie jakieś było nie najlepsze. Ale ja głupi dawałem się wpuszczać w maliny i jak było zebranie z przedstawicielami Rady Głównej, to narzekający nabierali wody w usta, a ja „piłowałem”. I inni wyjeżdżali zawsze, jeżeli chodzi o wyjazdy zagraniczne na zachód, a ja nie. Dopiero mi powiedziało kilka ludzi, żebym przymknął buzię, to wtedy nie będę jeździł do samych demoludów, tylko trochę dalej. No i skorzystałem z rady.

A konkretnie do jakich krajów pojechałeś?

Najpierw poleciałem na taki mitting lekkoatletyczny do Francji. Poszło mi tam nieźle, bo wygrałem 1500 metrów. A startowali zawodnicy z 12 krajów, w tym bardzo mocni byli Hiszpanie. Ale nie dałem się i wygrałem te 1500 metrów. Wygrałem także 5000 metrów, chociaż było ciężko.

Co do tych zawodów, to chciałem opowiedzieć pewną anegdotkę. Kiedy przylecieliśmy do Francji udaliśmy się na obiado-kolację. Jednak długo jej nie podawano i po tym, jak podano dzbanek z winem, to my szybko ten dzbanek opróżniliśmy i poprosiliśmy o drugi, trzeci, a potem  poprosiliśmy o czwarty. Kiedy podano nam czwarty dzbanek z winem, to kelner ostrzegł nas, że jeżeli poprosimy o piąty dzbanek, to już kolacji nie dostaniemy, bo będzie przepita. Więc zrezygnowaliśmy już z tego piątego dzbanka. Ale to wino było strasznie cienkie, nie zawierało zbyt dużo alkoholu i nie upiliśmy się :)

Czy biegałeś wyłącznie z zawodnikami niepełnosprawnymi?

Nie. Brałem udział w biegach także z pełnosprawnymi sportowacami np. na mittingach na Polonii Warszawskiej. Biegłem w mittingu Ireny Szewińskiej, ona była głównym patronem tego biegu. I zrobiłem tam dobry wynik, który Rada Główna nie bardzo chciała zaakceptować, bo zrobiony był nie na zawodach z niepełnosprawnymi tylko ze sprawnymi. Ale nie wiem dlaczego, czy nie wierzyli w ten mój wynik? Jednak gdy dostarczyłem im z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki protokół sędziego głównego i z podpisami wszystkich sędziów, wtedy wynik mi uznano.

A czy organizatorzy nie mieli żadnych zastrzeżeń, aby osoby niepełnosprawne startowały w takich zawodach?

Z organizatorami był problem, bo oni bali się brać odpowiedzialności za osoby niepełnosprawne.
Podczas tych maratonów ruch nie do końca był zamknięty, samochody jeździły w niektórych miejscach. Zatem bali się, że coś może mi się przydarzyć. Ale ja zawsze łapałam jakiegoś zawodnika, który biegł przede mną i jego tempo mi odpowiadało i był moim przewodnikiem.

Kiedy wystartowałeś w dłuższych biegach?

Pierwszy mój dłuższy bieg na 20 km zaliczyłem we Wiązownej. Cholernie się poobcierałem wtedy, krocze miałem pościerane, bo człowiek jeszcze nie wiedział „co z czym się je”-  że podczas takiego wysiłku mięśnie puchną i noga o nogę się ociera. Nie byłem nasmarowany żadnymi oliwkami czy kremami, bo byłem wtedy zielony. Ten bieg jednak dał mi takiego kopa, wiedziałem już na czym polegają długie biegi.

Opowiedz, proszę, o swoich sukcesach w maratonach.

Mój pierwszy maraton przebiegłem od razu po Wiązowej, w tym samym roku. Był to Maraton Warszawski, wtedy jeszcze Maraton Pokoju, który został uruchomiony przez świętej pamięci Tomka Hoffera. Mój czas, to 3,16; może to nie jest rewelacyjny wynik, ale jak dla mnie był bardzo dobry. I po tym maratonie już mocniej zacząłem się brać do galopu. Taki naprawdę duży sukces osiągnąłem w Maratonie Biała Podlaska – Brześć, to był tzw. Maraton Zwycięstwa. Osiągnąłem wynik 2 godziny, 38 minut i 06 sekund, i w całej stawce dwustu czterdziestu paru zawodników byłem szósty. Do 36 km byłem w całym maratonie drugi, biegłem z pierwszym zawodnikiem i on prosił mnie, żeby biec z nim dalej. Jednak kiedy powiedział, że biegnie na 2 godziny 20 minut, to ja powiedziałem, że to nie jest czas dla mnie i odpuściłem sobie jego. No i doszła mnie grupa czterech zawodników – dwóch Polaków i dwóch Rosjan. Polacy za wszelką cenę chcieli mnie zgubić, zaczęli szarpać tempo, więc ja odpuściłem. Dobiegłem na szóstej pozycji. To dla mnie wtedy był ogromny sukces. Rada Główna ,,Startu” też to zauważyła i wyjechałem wtedy w 1987 roku na mistrzostwa Europy do Moskwy i tam zdobyłem w maratonie srebrny medal.

Brałem udział w tylu imprezach, w kraju i za granicą, że nie sposób ich wymienić. Długo by opowiadać, bo moja przygoda ze sportem trwa już trzydzieści lat. Przez ostatnie lata wiele się zmieniło, jestem obecnie zawodnikiem CROSSU – stowarzyszenia sportowego niewidomych i słabowidzących, no i paszporty już mamy w domu, a nie na Policji.  
W tej chwili najważniejsze jest dla mnie, że jestem w takiej kondycji, że nadal mogę biegać – i robię to. Np., we wrześniu 2007 r. startowałem wraz z kolegami z CROSSu w maratonie w Berlinie, a obecnie przygotowuję się do biegu 24 – godzinnego, który odbędzie się w czerwcu w Krakowie.  

Będziemy mocno trzymać kciuki. Dziękuję za rozmowę.
  Teresa Picheta  Wersja archiwalna wpisu dostępna pod adresem: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek_new_&nrartyk= 2218

Print Friendly, PDF & Email